„Obecny system nie zapewnia demokratycznych wyborów na poziomie lokalnym i stwarza warunki do rozwoju korupcji w samorządach. Uprawnienia urzędującego wójta są aktualnie tak duże, że bez trudu może on zapewnić sobie zwycięstwo w wyborach bez względu na rzeczywiste poparcie lokalnej społeczności. Arytmetyka wskazuje jednoznacznie, że na poziomie gmin demokracja nie istnieje”. To z jednego z blogów w tygodniku Newsweek. Kto znajdzie, ten dowie się dużo więcej na temat tego pesymistycznego obrazu polskiej demokracji w wydaniu lokalnym.
Krótko, jasno i na temat. Jeśli ktoś jednak myśli, że problem dotyczy tylko niewielkich gmin, w których rządzą wójtowie (czasami grubo ponad 20 lat bez przerwy!) myli się okrutnie. Nie inaczej jest w miastach, którymi rządzą burmistrzowie, a nawet w metropoliach, w których władzę uchwycili i twardą ręką dzierżą prezydenci. Legnica to tylko jeden z przykładów.
O tym, jak pewnie czują się niektórzy z włodarzy miast świadczy ich inicjatywa znana pod hasłem Bezpartyjni Samorządowcy, której cel jest jeden – umocnić swoją absolutną i niekontrolowaną władzę w miastach (to oni kontrolują lokalne media, a nie odwrotnie, jak wymagałyby tego demokratyczne standardy), by sięgnąć po więcej! Po władzę i ogromne pieniądze, miliardy złotych, którymi dzieli i dzielić będzie dolnośląski sejmik. Cel uświęca środki, a zatem zobaczymy tych prezydentów na czele list do sejmiku, mimo że włodarze tych miast nawet nie myślą o objęciu mandatów wojewódzkich radnych i koniecznej w tej sytuacji rezygnacji z rządzenia kontrolowanymi przez siebie miastami. Oni chcą jedynie, jak lokomotywy, pociągnąć listy wyborcze, by zrobić miejsce dla uzależnionych od siebie poddanych. Wyborczy kant? Jak najbardziej, choć w majestacie kulawego prawa.
Czy możliwa jest zatem demokratyczna zmiana władzy? Na przykład w Legnicy. Jest, choć to bardzo trudne, z powodów opisanych na początku. Na dobrą sprawę kartką wyborczą władzę obalono (nie mówię o przesunięciach w elicie władzy) w naszym kraju tylko jeden raz. Stało się to 25 lat temu w czerwcu 1989 roku. Było to możliwe, bo wyborcy wiedzieli dokładnie czego NIE CHCĄ, a co więcej masowo wzięli udział w wyborach. I to jest, moim zdaniem, jedyny demokratyczny, a jednocześnie bardzo trudny sposób, na zmianę władzy. Na dopuszczenie do niej nowych osób, na rozbicie lokalnych układów i sitw hamujących rozwój miasta. Na przełamanie strachu przed zmianą.
Szansa zatem jest, choć niewielka. W tegorocznych wyborach zwiększa ją fakt, że dwa największe ugrupowania polityczne, rządząca państwem Platforma Obywatelska oraz największa partia opozycyjna Prawo i Sprawiedliwość, mają wreszcie sensownych kandydatów do prezydentury. Jarosław Rabczenko i Wacław Szetelnicki dają nie tylko możliwość prawdziwego wyboru, ale także szansę na konieczną ZMIANĘ! Na to, by miasto rozwijało się zdecydowanie szybciej, by nie marnowało szans i środków, które inni wykorzystują lepiej.
O tym jednak, czy w Legnicy dojdzie do zmiany władzy, zadecyduje wyborcza frekwencja. Ci, co władzy bronią, mają ją zagwarantowaną. Ich wyborcy są zdyscyplinowani, bo mają czego bronić. Oni nie chcą zmian. Im jest bardzo dobrze! I modlą się jedynie o to, by reszta pozostała w domach. Wybór jest jasny. Chcesz zmian, idź głosować. Masz sensowny wybór, to wykorzystaj szansę. Bo potem będziesz pluł sobie w brodę.