Tato nad nimi czuwał
Posiedzieli jeszcze przy stole. Rozmawiali, wspominali. Potem poszli spać. - Nad ranem coś mnie obudziło. Nie wiem co. Babcia mówi, że to tato nad nami czuwał i to on mnie zbudził…. Coś w tym jest, bo nawet boję się myśleć co by było, gdybym się tamtej nocy nie obudził - mówi 24-letni Mateusz Burczak, student V roku fizjoterapii w Collegium Witelona. Gdy otworzył oczy, dym był już wszędzie. Zachował zimną krew i dzięki temu uratował życie bliskich. - Najpierw pobiegłem do drzwi wejściowych żeby sprawdzić, czy w zamku jest klucz, żeby je otworzyć. Na szczęście był. Potem poleciałem do pokoju, w którym spali brat z bratową i małym synkiem. Pobudziłem ich, pomogłem bratu wyprowadzić żonę i synka na korytarz. I od razu wróciłem po mamę, która spała w salonie. Znam nasz salon na wylot, ale było tam już tyle dymu i ognia, że nie mogłem trafić do kanapy, na której spała mama. Dziś wiem, że to właśnie w salonie pożar się zaczął, prawdopodobnie od świątecznych lampek lub przedłużacza, dlatego tam sytuacja była najgorsza. Zanim znalazłem mamę, kilka razy musiałem wybiegać z salonu, żeby nabrać powietrza. Na szczęście za którymś razem udało mi się dotrzeć do mamy. Była przytomna, choć bardzo już zaczadzona i poparzona. Wyprowadziłem ją na korytarz. W domu były jeszcze nasze kochane psy. Nie było już możliwości, żeby wejść do mieszkania przez drzwi, dlatego wybiegłem na dwór i wszedłem przez balkon. Udało mi się wynieść młodszego pieska. Starszy, niestety, został… Nie miałem szansy, żeby do niego dotrzeć. Serce mi pękło, bo to był ukochany pies naszego taty - opowiada Mateusz.
Wielki, skromny bohater
Przed blokiem szybko pojawiły się służby: strażacy gasili ogień, ratownicy pogotowia zajęli się pogorzelcami. Najciężej poszkodowaną panią Jolę karetka zawiozła do szpitala w Nowej Soli. - Stan mamy jest na dziś stabilny, nie zagrażający jej życiu, ale ma tak poważne poparzenia, że lekarze nie wykluczają przeszczepów skóry. Najważniejsze jednak, że nasza ukochana mama żyje i dochodzi do siebie pod dobrą opieką medyków - mówi Mateusz. Jego brat, bratowa i malutki bratanek wyszli z pożaru bez obrażeń. O życie walczył uratowany z pożaru piesek, ale dzięki staraniom weterynarzy doszedł już do siebie. Mateusz wie, że uratował swoim bliskim życie, ale nie ma teraz ani głowy, ani czasu, żeby czuć się bohaterem. - Z naszego mieszkania nie zostało nic. Czarne, śmierdzące ściany i zgliszcza. Muszę jak najszybciej odbudować nasz dom. I zrobię to - zapewnia dzielny student.
Na szczęście nie jest w tej tragedii sam. Na pomoc pogorzelcom z Gałczyńskiego ruszyło wielu ludzi. Także pracownicy i studenci Collegium Witelona Uczelnia Państwowa (dawne PWSZ im. Witelona w Legnicy).
- O nieszczęściu, które spotkało Mateusza i panią Jolę, zaalarmowała mnie w czasie Bożego Narodzenia koleżanka Mateusza ze studiów. Studenci tego roku są bardzo ze sobą zżyci, a ja jestem bardzo zżyta z nimi. Zajmuję się bowiem ta grupą od początku ich studiów, czyli piąty rok. Jesteśmy jak rodzina, dlatego wieść o tragedii bardzo mnie poruszyła. Mateusz to super chłopak, dobry student. A pani Jola od lat pracuje dla związanego z Uczelnią Stowarzyszenia „Wspólnota Akademicka”. Jest godną zaufania, najlepszą szatniarką. Gdy dowiedziałam się o ich nieszczęściu, to od razu, mimo Świąt, powiadomiłam o wszystkim władze Uczelni. Decyzja o tym, że trzeba zorganizować pomoc, zapadła błyskawicznie - mówi dr Monika Wierzbicka, Prorektor ds Dydaktyki i Studentów Collegium Witelona.
Też możesz pomóc
Pierwszym krokiem była propozycja, by rodzina zamieszkała bezpłatnie i bezterminowo w pokojach gościnnych akademika Collegium Witelona. Mateusz zdecydował jednak, że nie będzie takiej potrzeby:
- Mama spędzi w szpitalu jeszcze dużo czasu. A gdy z niego wyjdzie wolałbym, aby nie zostawała sama. Śmierć taty, spalone mieszkanie, jej poparzenia… To naprawdę dużo jak dla jednej, kruchej osoby. Dlatego mama, po leczeniu, tymczasowo zamieszka z babcią, która jest bardzo energiczna i troskliwa. Z kolei ja, ze względu na rozpoczynającą się pomału odbudowę naszego mieszkania, muszę być jak najbliżej domu i stale do dyspozycji: codziennie przychodzą bowiem jacyś fachowcy, mają wiele pytań. Dlatego zamieszkałem tymczasowo u sąsiadów - mówi Mateusz. Ponieważ wziął na swoje barki wszystkie sprawy związane z remontem, a o pracach budowlanych, podłączeniach prądu, gazu itp. ma niewielkie pojęcie, Uczelnia przydzieliła mu wsparcie, w osobie pana Teodora Popiwczaka z Działu Administracyjno - Technicznego Collegium Witelona, specjalisty w zakresie budownictwa.
- Pan Teodor jest teraz moim mentorem. Konsultuję z nim wszystkie prace i zawsze uzyskuję merytoryczną pomoc, mądre wsparcie, namiary na najlepszych fachowców - mówi Mateusz.
Pan Teodor nie ukrywa, że całym sercem, wiedzą i doświadczeniem chce wesprzeć dzielnego studenta i jego mamę, aby jak najszybciej mogli znów zamieszkać w swoim mieszkaniu. - Byłem w ich domu po pożarze. Zastałem czarne, spalone ściany i zrozpaczonego rozmiarem tragedii, młodego chłopaka... Ta rodzina naprawdę straciła wszystko. Od mebli i pamiątek, poprzez sprzęty, wyposażenie łazienki i kuchni, po ściany, drzwi i okna. Trudno sobie nawet wyobrazić rozmiar tego nieszczęścia. Bardzo chcę pomóc, wspieram więc Mateusza na bieżąco w załatwianiu różnych, technicznych spraw, m.in. dotyczących przywrócenia prądu, pozyskania ekipy remontowej, wstawienia nowych okien i drzwi, załatwienia kontenera na wywóz tynków, które trzeba zbić aż do betonowych płyt. Uczelnia zapewni też rodzinie m.in. bezpłatne ozonowanie mieszkania, bez którego smród sadzy nigdy nie zniknie, pomoc w sprzątaniu itp. Mateusz wie, że może na mnie liczyć, dzwonić o każdej porze - mówi Teodor Popiwczak.
- Mateusz nie musi się też martwić o terminy praktyk i zaliczeń. Pójdziemy mu na rękę, dopasujemy terminy - dodaje Prorektor Monika Wierzbicka.
- A samorząd studentów zorganizuje zbiórkę pieniędzy dla poszkodowanej w pożarze rodziny, m.in. podczas różnych imprez i wydarzeń - zapowiada Angelika Karasek, przewodnicząca Rady Uczelnianego Samorządu Studenckiego.
Wpłaty bez opłat
Co ważne, działające przy Uczelni Stowarzyszenie „Wspólnota Akademicka”, uruchomiło subkonto do wpłat na pomoc pani Joli i Mateuszowi. Subkonto tym różni się od organizowanych na ogólnopolskich portalach pomocowych zbiórek, że nie wymaga żadnych opłat od dokonywanych wpłat.
- Czyli wszystkie, co do grosza pieniądze, które wpłyną na subkonto, zostaną przekazane pani Joli i Mateuszowi. Zbiórka potrwa do końca stycznia. Choć do tej pory wpłacili datki tylko pracownicy Uczelni i studenci, to już na koncie jest kilka tysięcy złotych. Zachęcamy do wpłat wszystkich ludzi dobrej woli. Ta rodzina naprawdę zasługuje na wsparcie - mówi Mirosław Zaguła, dyrektor biura Zarządu Stowarzyszenia „Wspólnota Akademicka”.
- Nawet nie wiem, jak dziękować za tę pomoc. Nie mam na to słów, poza jednym, z serca płynącym „dziękuję”. To dług wdzięczności wobec Uczelni i wszystkich ludzi o wielkich sercach, którego pewnie nigdy nie spłacę. Tym bardziej, że w naszym domu to zawsze tato był „księgowym”: to on pilnował rachunków i opłat. Zrozpaczeni jego śmiercią nie dopilnowaliśmy składki za ubezpieczenie mieszkania. Jesteśmy więc z mamą zdani teraz tylko na pomoc dobrych ludzi - mówi Mateusz Burczak.
Numer konta do wpłat dla Pani Jolanty Burczak i jej syna Mateusza: 90 1090 2066 0000 0001 4938 6227 - Santander Bank Polska.