Spektakl wystawiony w sobotni wieczór (15 marca) na Scenie Gadzickiego był nim w sensie artystycznym i nie był równocześnie, silnie eksploatując pokłady prywatności, osobistych doświadczeń i autoanalizy autorki-aktorki.
- ADHD, zespół nadpobudliwości psychoruchowej, deficyt uwagi…, obojętnie jaką nazwę przypiszemy tej przypadłości (dysfunkcji, chorobie), to zjawisko jednocześnie zabawne, dramatyczne, inspirujące i destrukcyjne, a przede wszystkim malownicze, dlatego scena jest dobrym miejscem na próbę zrozumienia tego zespołu. Chciałam uświadomić ludziom, że istnieje zjawisko, które daje klucz do zrozumienia wielu mechanizmów naszych zachowań – twierdzi Joanna Szczepkowska, która ma świadomość, że dotknięta jest tą przypadłością.
Teatralna inscenizacja świadomie wprowadza widza w stan chaosu, napięcia i niepewności, o co naprawdę w tym wszystkim chodzi. Co jest tu artystyczną kreacją, a co intymnym przedstawieniem zjawiska. Nieprzypadkowo zatem forma przedstawienia dopasowana jest z chirurgiczną precyzją do jego przesłania.
Oto znajdujemy się w sali konferencyjnej, w której wygłoszony ma zostać referat na temat ADHD poprzedzony projekcją filmową, w której kilka osób opowiada o swoich problemach z zespołem deficytu uwagi (aktorzy cytują prawdziwe fragmenty listów ludzi z ADHD). Będzie jeszcze powitanie zaproszonych na wykład gości i ekspertów, ale do prezentacji przygotowanego referatu już nie dojdzie. Mimo wielokrotnie podejmowanych prób przeszkodzą w tym: nadmiar pomysłów i migotanie myśli, przymus ruchu, nagłe pustki w głowie, roztargnienie, nadpobudliwość, brak koncentracji i konsekwencji w działaniu, a nawet nagłe pojawienie się na scenie panny młodej (w tej roli córka Joanny Szczepkowskiej Hanna Konarowska), której weselu zagrozi pies zagubiony przez bohaterkę. ADHD nie zostanie zatem omówione. Ono zostanie zaskoczonym widzom zaprezentowane.
Śmiejemy się z zabawnych, choć wielce kłopotliwych sytuacji, w które wpędza bohaterkę bałagan w głowie i w damskiej torebce. To jednak śmiech ze świadomie posianym ziarnem niepokoju, co z tego, czego jesteśmy świadkami, obecne jest także w naszym życiu. Jest trochę jak w „Rewizorze” Gogola…
- Jestem przygnębiona tym, co zobaczyłam. Nie chodzi jednak o wykonanie, ale treść tego spektaklu. Rodzi się bowiem pytanie - jak żyć w świecie, w którym rosną wymagania co do dyscypliny, podporządkowania, w którym jest coraz więcej papierów i urzędów, z którymi musimy sobie poradzić? – zauważyła na pospektaklowym spotkaniu z Joanną Szczepkowską pomysłodawczyni prezentacji spektaklu w Legnicy, prezeska Stowarzyszenia Przyjaciół Teatru Modrzejewskiej, Krystyna Zajko-Minkiewicz.
- ADHD to zjawisko pełne wad, ale ma też zalety, do których należy silnie pobudzona wyobraźnia, owe twórcze odjazdy. Problem w tym, że osoby dotknięte tą przypadłością mają problem z realizacją, z kończeniem swoich pomysłów, bo pojawiają się kolejne. Artystom dotkniętym tą przypadłością jest jednak łatwiej, niż innym. Ja już wiem, że muszę powstrzymywać nadmiar pomysłów i ta świadomość mi pomaga. Ale i tak, moje życie upływa na ciągłym szukaniu zagubionych przedmiotów – zauważyła Joanna Szczepkowska. – Łatwo jednak nie jest, bo można odnieść wrażenie, że to otaczający nas świat, bez przerwy atakowany nowymi informacjami, komunikatami, sprawami ważnymi i kompletnie nieistotnymi, popada w ADHD.
Ciekawostką pospektaklowego spotkania z aktorką był fakt, że widzowie, którzy zdecydowali się pozostać na teatralnej widowni, nie mówili jednak o przedstawieniu. Mówili o własnych obserwacjach i doświadczeniach związanych z tytułową przypadłością. Pytali, jak radzi sobie z nią znana im artystka. Znana nie tylko z filmowych, teatralnych i telewizyjnych ról, ale także z kontrowersyjnych zachowań i wypowiedzi. - Zdarza się, że - świadomie i nieświadomie - prowokuję reakcje, których skalą i intensywnością sama jestem później zaskoczona - przyznała aktorka.
Finałem legnickiego spotkania z Joanną Szczepkowską, wnuczką Jana Parandowskiego i córką Andrzeja Szczepkowskiego, była prezentacja jej książki „Kto ty jesteś”, która w założeniu ma być początkiem rodzinnej sagi. – Zaproponowano mi napisanie autobiografii. Nie wciągnęło mnie to, aż do momentu, gdy postanowiłam poprzedzić ją wstępem o swoich przodkach… Pojawiło się pytanie, co i po kim ja mam? Rozpoczęłam rodzinne śledztwo, zagłębiając się do korzeni tkwiących gdzieś w okolicach bitwy pod Grunwaldem. I to była chyba najlepsza rzecz, jaką dotychczas w życiu zrobiłam – objaśniała z uśmiechem bohaterka spotkania.