25 maja 2018 roku zacznie obowiązywać Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies. Poniżej znajdziesz pełny zakres informacji na ten temat.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowych lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych, w tym na profilowanie i w celach analitycznych przez portal lca.pl.
Administrator danych osobowych
Administratorem danych osobowych jest Przedsiębiorstwo Usług Informatycznych BAJT z siedzibą w Legnicy przy ul. Pomorskiej 56, 59-220 Legnica, wpisane do Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej pod numerem NIP 6911626150, REGON 390590290.
Cele przetwarzania danych
- marketing, w tym profilowanie i cele analityczne
- świadczenie usług drogą elektroniczną
- dopasowanie treści stron internetowych do preferencji i zainteresowań
- wykrywanie botów i nadużyć w usługach
- pomiary statystyczne i udoskonalenie usług (cele analityczne)
Podstawy prawne przetwarzania danych
- marketing, w tym profilowanie oraz cele analityczne – zgoda
- świadczenie usług drogą elektroniczną - niezbędność danych do świadczenia usługi
- pozostałe cele - uzasadniony interes administratora danych
Odbiorcy danych
Podmioty przetwarzające dane na zlecenie administratora danych, podmioty uprawnione do uzyskania danych na podstawie obowiązującego prawa.
Prawa osoby, której dane dotyczą
Prawo żądania sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania danych; prawo wycofania zgody na przetwarzanie danych osobowych. Inne prawa osoby, której dane dotyczą.
Informacje dodatkowe
Więcej o zasadach przetwarzania danych w „Polityce prywatności”
Nie jadę po raz pierwszy, dlatego nie mam poczucia niebezpieczeństwa jakie powinno towarzyszyć każdemu rozsądnie myślącemu człowiekowi. Dodatkowo pracuję z uchodźcami z Ukrainy, a moje możliwości doświadczenia jakichś niebezpieczeństw w porównaniu z ich przeżyciami mocno bledną. Bardzo szybko oswoiłem się z odsuwaniem od siebie nieprzyjemnych myśli. Jest robota, trzeba ją wykonać. Niemniej mam świadomość podjętej decyzji i co mnie czeka. Z grubsza, ponieważ każdy wyjazd jest inny. Tym razem celem jest miejscowość koło Żytomierza, kilkadziesiąt km obok. To 1100 km w jedną stronę licząc, że nie zabłądzimy. Liczba mnoga, ponieważ kieruję się z domu na Wrocław po Piotrka Golemę. Mojego przyjaciela z czasów walki z komunizmem. Tak jak i ja jest już poobwieszany orderami i odznaczeniami za tą naszą młodość durną, chmurną ale z wielkim sercem. Wiem, że mogę na niego liczyć w każdej sytuacji – także na rozsądek. To bardzo ważne, ponieważ taki wyjazd to eliminowanie zagrożeń. Łatwiej je robić we dwie osoby. A Piotrkowi ufam. Kiedyś w niejednych opałach byliśmy razem.
Po ukraińskiej stronie na pierwszej stacji benzynowej zakup karty telefonicznej z internetem. Mieliśmy na ten cel hrywny ofiarowane nam przez uchodźców z Legnicy. Tak, Ukraińcy mieszkający w bursie przy ul. Żółkiewskiego w Legnicy złożyli się by nam ułatwić podróż. Kupiliśmy jeszcze po kawie, włożyliśmy kartę do zapasowego telefonu i ruszyliśmy w drogę. Zdawaliśmy sobie sprawę z presji czasu. Nie dość, że ponad miarę przeciągnęło się przekroczenie granicy, to jeszcze trzeba było przesunąć zegarek o godzinę do przodu. Jest to niezwykle ważne i każdy dziś jadący do tego kraju musi to brać pod uwagę, ponieważ obowiązuje godzina policyjna. Od 22.00 do 6.00 nie można się poruszać. A noc w busie nie należy do najwygodniejszych.
Pierwsze wrażenia to brak paliw na stacjach benzynowych. Tylko nieliczne mają po jednym - jest albo diesel, albo benzyna lub gaz. Gaz jest najczęściej spotykany, pewnie dlatego, że Ukraina uniezależniła się od dostaw rosyjskich. Spotykamy też znane już nam blokposty. Na nich krótkie kontrole, a czasem na widok Polaków kiwnięcie ręką z przyjaznym uśmiechem – jedźcie dalej. Tak wygląda droga w stronę Lwowa. Miasto to mijamy w popołudniowym szczycie, około 16.00, co stanowi już ponad 12 godzin w podróży. Wyskakujemy w końcu na drogę do Kijowa. Ta jest szeroka, z dużym pasem do wyprzedzania i jeszcze oznakowana. Nie cieszymy się tym długo. Za jakieś dwadzieścia kilometrów oznakowanie znika. Na całe szczęście są telefony z GPS i możemy w miarę bezpiecznie jechać. Niestety nie pozwala to na swobodny wybór trasy, podejmowanie decyzji o skrócie lub zjechaniu w bok. Musimy podążać za sygnałem i karnie wykonywać polecania pani lub pana z telefonów. Mamy włączone dwa, ponieważ zdarza się, że czasem jakiś się zawiesi, ktoś zadzwoni itd. Lepiej w kluczowym miejscu tego sygnału nie stracić.
Co trzy (około) godziny się zmieniamy, co pozwala na krótką przerwę oraz na odpoczynek kierowcy. A ruch samochodowy jest spory, bardzo dużo tirów. Kraj potrzebuje wszystkiego. W tej godzinie ciężkiej dla niego próby wiele musi importować, ponieważ niektóre fabryki dotychczas dostarczające ważne produkty są na terenach okupowanych.
Jazda od pewnego momentu staje się ostra, ponieważ gps wskazuje dojazd w bliskości godziny policyjnej. Małe korki na blokpostach nie ułatwiają nam zadania, a droga sama z siebie bywa trudna pomimo że w okolicy Równego przechodzi w piękne dwa pasy. Nie jest to klasyczna autostrada, ani nawet droga szybkiego ruchu. Jest zbliżona w konstrukcji do dawnej „gierkówki” wiodącej ze Śląska do Warszawy. Czyli dwa pasy i kolizyjne skrzyżowania przebiegające przez miejscowość. I światła, trzeba na nie uważać, jak i na policję, która nadal łapie nieostrożnych kierowców.
Oprócz aplikacji dającej nam powiadomienia o nalotach w niektórych regionach (całe szczęście nie naszych), blokpostów i braków znaków drogowych widoczną oznaką wojny są podróżujący żołnierze w sprzęcie z zachodu. Widzieliśmy kilka takich egzemplarzy. Niestety żaden z nas nie jest znawcą broni, a fotografowanie to wiadomo – nie wolno. Z tego co zrozumiałem, transport ciężkiego sprzętu od pewnego momentu jest rozproszony. Odbywa się pojedynczymi pojazdami i różnymi drogami, by bandytom nie dać możliwości do zaatakowania jakiejś ważnej kolumny, na którą opłacałoby się wysłać kilka rakiet. Swoją drogą każdy most i wiadukt na naszej drodze wschód – zachód to obiekt militarny i podlega możliwości ataku. Przy mostach stoją blokposty, ale one nie zatrzymują pojazdów. Są raczej ochroną przed dywersją. Jak później się dowiedzieliśmy, tylko na kilku takich blokpostach w okolicy Żytomierza, w pierwszych dniach wojny złapano 43 dywersantów. Mieli ładunki wybuchowe i broń lub próbowali oznakować miejsce do ataku lotniczego. Z tyłu głowy mamy, że orki w każdej chwili mogą uderzyć rakietą w jakiś ważny węzeł, którym chwilowo jedziemy. W sumie dziwię się, że tego do tej pory nie zrobili. Zamiast ruchu wygodną obwodnicą musielibyśmy pchać się przez centra miast i miasteczek, co by znacznie wydłużyło drogę transportu. Istnienie tych węzłów to jedno z pytań : „Czy rosjanie są bardziej bandytami czy idiotami?”. Tracą wizerunkowo atakując obiekty typowo cywilne, a infrastruktura strategiczna pozwalająca Ukraińcom bez problemu poruszać się po kraju jest nietknięta w jego głębi.
Wstałem rano obudzony jak to na wsi- promieniami słońca. Lizały mnie dosyć skutecznie ponieważ wstałem najwcześniej ze wszystkich. Kłopotliwa sytuacja. Poszedłem wziąć prysznic, ogoliłem się. Wyszedłem na dwór. Zobaczyłem dzbanek z herbatą, nalałem sobie i siadłem na ławie przed domem. Nie trwało długo jak pojawił się S, proponując oczywiście śniadanie. Zaraz dołączył Piotr. Zjedliśmy dowiadując się co jest w planie na dziś. Okazało się, musimy najpierw zawieźć część ładunku do odległego o kilkadziesiąt kilometrów Domu Starców, dopiero potem możemy wracać. W porządku, w końcu jesteśmy po to by pomóc. Ruszyliśmy w trójkę, by po 20 km być już w czterech w kabinie. Po drodze oczywiście blokposty, gdzie bez zmian najczęściej widząc Polaków, puszczano nas machnięciem ręki. Miejscowość, do której jechaliśmy to Dołbysz, zamieszkana głównie przez potomków Polaków. Poza miejscowością znajduje się las, a w lesie jest dom starców, do którego jechaliśmy. Pod sklepem centrum Dołbysza czekała na nas kobieta. Była w swoim samochodzie. Po krótkiej rozmowie ruszyliśmy. Ona przodem, dzięki czemu mogliśmy widzieć jej manewry, a były naprawdę konieczne. Mieliśmy auto załadowane po sufit, ciężkie. Nie stać nas było na uderzenia kołem w dziurę. A tych było całe mnóstwo. Ta droga to była w zasadzie jedna wielka dziura. Po dziesięciu minutach jazdy ze średnią 10 km/h dotarliśmy do celu.
W drogę powrotną ruszyliśmy po południu. Wiedzieliśmy już, że nie zdążymy do Polski, znaliśmy dobrze trasę z jej problemami. Widzieliśmy te same obrazki, co dzień wcześniej, tylko w odwrotną stronę. Stanęliśmy na pewnej stacji benzynowej, jak się okazało przeoczyliśmy napis „zamknięte”. Mimo to pani ze sklepu zrobiła nam kawę i sprzedała kilka rzeczy. Polski język otwiera wiele drzwi. Kiedy staliśmy pijąc, zobaczyliśmy cysternę z paliwem. Na nasze pytanie powiedziała, że tak, właśnie przyjechała i napełniają zbiorniki. Powiedziała nam, że paliwo dostają z Polski. Od kilku już miesięcy, zaopatrzenie w ten podstawowy produkt przychodzi do nich z naszego kraju. Widomy znak wielkiej pomocy, ogromne pole do popisu Orlenu, który mam nadzieję wykorzysta tę szansę. Po krótkim postoju ruszyliśmy dalej. W trakcie drogi dyskutowaliśmy czy przenocować w Polsce, czy Ukrainie. W Ukrainie może być alarm, bombardowanie, a do Polski będzie ciężko dojechać przed godziną policyjną. Wybraliśmy Ukrainę. Znalazłem hotel na uboczu, za Lwowem w kierunku na Korczową. Zadzwoniłem i zrobiłem rezerwację. Po drodze stanęliśmy we Lwowie na drobne zakupy. Była 21.04 kiedy podeszliśmy do kasy niosąc piwo. Grzecznie, z uśmiechem odesłano nas, nie sprzedano nam alkoholu. Od godziny 21.00 obowiązuje prohibicja. Cztery minuty...porządek mają. Nie kłóciliśmy się, trzeba zrozumieć kraj w trakcie wojny, a nawet podejść z szacunkiem do ich decyzji. To ich kraj i ich prawo. Chwała im za to, że nie jest martwe.
Do hotelu dotarliśmy 20 minut później. Zasnęliśmy bez problemu.
***Użyte w artykule nazwy „rosja” i inne pochodne pisane są małą literą celowo. Tak piszę, za wyjątkiem kiedy odnoszę się do rosyjskich opozycjonistów prześladowanych przez reżim putlera.